Pamięć o korzeniach
Autor: Robert Hetzyg
Myśląc o początkach Koinonii Jan Chrzciciel w Polsce, odczuwam niesamowitą wdzięczność wobec naszego Pana, który przez to dzieło wpisał nas w niezwykłą historię odnowy Kościoła w jej charyzmatycznym nurcie. To, co przynieśli ze sobą pierwsi bracia z Koinonii, którzy przyjechali z Włoch, padło na grunt bardzo dobrze przygotowany, a jednocześnie naprawdę spragniony.
W tej opowieści znalazły się niektóre wydarzenia i osoby, które sprawiły, że dziś możemy obchodzić trzydziestolecie istnienia wspólnoty w naszym kraju. Ta część naszej publikacji kończy się na roku 1999, kiedy to powołano do istnienia strukturę regionalną Koinonii i pierwszy dom życia konsekrowanego.
Drugi od lewej o. Jan Kruczyński, Oaza Plzeň-Litice, 1998 r.
Wszystko przez niego - Ks. Jan Kruczyński
Tym, kto sprawił, że Koinonia Jan Chrzciciel pojawiła się w naszym kraju, był ks. Jan Kruczyński. Już jako młody ksiądz współpracował z twórcą Ruchu Światło-Życie, Sługą Bożym, ks. Franciszkiem Blachnickim, który w 1982 r. rekomendował go nawet jako swojego zastępcę – piszą o tym autorzy książki ,,Upili się młodym winem. Przyczynek do historii Odnowy w Duchu Świętym w Polsce 1979-1988”. Posługa ks. Jana Kruczyńskiego w ruchu oazowym trwała także po śmierci ks. Blachnickiego (1987), aż do roku 1994.
W latach osiemdziesiątych ks. Jan zajmował się nie tylko ewangelizacją. Był promotorem odnowy charyzmatycznej w Ruchu Światło-Życie. Podejmował współpracę ekumeniczną z Ruchem Agape (Campus Crusade for Christ) znanym dziś w Polsce jako Ruch Nowego Życia oraz działalność charytatywną, przekazując pomoc zagraniczną zarówno ruchom ewangelizacyjnym, jak i ówczesnej solidarnościowej opozycji w Polsce.
Ukończył studia licencjackie z zakresu teologii pastoralnej na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim.
Życie ks. Jana we wspólnocie celibatariuszy Koinonii Jan Chrzciciel rozpoczęło się w 1994 r. w Camparmò. Po mniej więcej półtora roku razem z Elą i Januszem Wróblami pojechał do Koszyc na Słowacji, gdzie razem wspierali tworzenie się tamtejszej oazy pod nieobecność o. Milana, który przebywał wtedy w Camparmò. Ojciec Jan pełnił rozliczne posługi we wspólnocie – od najprostszych, jak karmienie królików, po najbardziej odpowiedzialne i wymagające: przez kilka lat był misjonarzem w Republice Południowej Afryki.
W 2011 roku osiadł w Polsce, w Archidiecezji Szczecińsko-Kamieńskiej, opuszczając struktury naszej wspólnoty.
Początki wspólnot ewangelizacyjnych w Polsce
Lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte ubiegłego wieku były czasem kształtowania się ruchu charyzmatycznego w Polsce. Powołując się znów na autorów historii polskiej Odnowy, warto powiedzieć, że istniały dwie gałęzie ruchu charyzmatycznego: jedna związana była z ks. Franciszkiem Blachnickim, a druga ze środowiskiem skupionym wokół ks. Bronisława Dębowskiego, późniejszego biskupa włocławskiego. Pod koniec lat siedemdziesiątych środowisko oazowe – dzięki ekumenicznej współpracy z ruchem Campus Crusade for Christ, a także z organizacją Młodzież z Misją – oprócz doświadczenia charyzmatycznego miało także za sobą pierwsze szkoły ewangelizacji wzorowane na amerykańskim Discipleship Training School.
Ten charyzmatyczny dynamizm ukonkretnił się także w profetycznym planie wielkiej ewangelizacji autorstwa ks. Blachnickiego zatytułowanym ,,Ad Christum Redemptorem”. Od 1980 roku do ekipy zaangażowanej w jego realizację, skupionej wokół ks. Jana Kruczyńskiego, dołączyli Elżbieta Bobowska (dzisiaj Wróbel), Janusz Wróbel (dziś mąż Eli), oraz Grażyna Cicha (dzisiaj Rek), a rok później Bogumiła i Marek Majowie – wszyscy oni stali się później zaczynem wrocławskiej Koinonii.
Przełom lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych zaznaczył się w historii ewangelizacji takimi wydarzeniami, jak „Oaza Wielkiej Ewangelizacji” (1990), „Forum Ewangelizacja 2000”, poprzedzające „Światowe Dni Młodzieży” w Częstochowie (1991), „Szkoła Ewangelizacji Dzieje 2” (1992), a wreszcie inicjatywami, które dały początek współczesnym Szkołom Nowej Ewangelizacji w Polsce: pierwszy Kurs Paweł (1992) i pierwsze Kursy Filip i Izajasz (1993).
Odbyły się także znaczące spotkania o charakterze ekumenicznym. Były to, zorganizowane w 1991 i 1993 r., konferencje pod hasłem „Ewangelizacja w mocy”. Przewodniczyli im wspólnie zielonoświątkowiec John Wimber i katolik Ralph Martin. Całe to duchowe bogactwo było inspirowane między innymi przez struktury ewangelizacyjne Ruchu Światło-Życie i Ruch Odnowy w Duchu Świętym, tzn. że wszędzie tam pojawiał się i ks. Jan Kruczyński.
Również w 1993 roku, na zaproszenie Ruchu Odnowy w Duchu Świętym, miał przylecieć do Polski znany charyzmatyczny misjonarz, o. Emiliano Tardif, aby poprowadzić doroczne czuwanie Odnowy w Częstochowie. Do tej wizyty jednak nie doszło z powodu złego stanu zdrowia o. Emiliano. Zastąpił go wówczas o. Ricardo, nasz założyciel, który przy tej okazji odwiedził kilka innych miast w Polsce, wszędzie gromadząc tłumy na spotkaniach z modlitwą za chorych.
Geneza Koinonii w Polsce
Spotkanie w Berlinie
Podczas dorocznego spotkania Stowarzyszenia Koordynatorów Katolickich Szkół Ewangelizacji ACCSE 2000 w Berlinie ks. Jan Kruczyński poznaje o. Ricardo Argañaraza, założyciela Koinonii Jan Chrzciciel. To spotkanie zaowocowało wyjazdem ks. Jana na Kurs Paweł do Trydentu we Włoszech, w 1992 r.
Spotkanie w Gdyni
Lidka i Zenek Kuflowie spotykają się z ks. Janem Kruczyńskim w Gdyni. Tak o tym spotkaniu opowiedział Zenek:
Jan przygotowywał przestrzeń pod „Szkołę Ewangelizacji Dzieje 2”. Spotkania odbywały się w parafii pw. Św. Jana Chrzciciela w Gdyni. Byłem dość sceptyczny co do tych spotkań, ale Bóg się posłużył takim niezwykłym wydarzeniem: spotkałem Jana w tym kościele. Nawet nie byłem na całym spotkaniu, tylko przyszedłem na modlitwę, trochę z doskoku. Miałem wtedy trudną sytuację w pracy. Po tej modlitwie Jan powiedział, że Pan chce mi pomóc i że ma dla mnie rozwiązanie. Ja z nim w ogóle o tym problemie nie rozmawiałem, a on pokazał mi konkretne rozwiązanie. Byłem tym wstrząśnięty. Pomyślałem: Ten człowiek coś ze sobą niesie; warto poświęcić mu uwagę. Po kilku miesiącach, na wiosnę 1992 roku, ks. Jan zaproponował nam i Damięckim (Hani i Jackowi), żebyśmy zorganizowali rekolekcje dla – bagatela – czterystu osób. Tak się zaczęła nasza przyjaźń z Janem, z Elą i Januszem Wróblami, no i z tobą, bo też uczestniczyłeś w ,,Dziejach 2”.
,,Dzieje 2 - nawrócenie, głoszenie, wspólnota”
Projekt ten, przywieziony do Polski przez dwie amerykańskie siostry zakonne, nie ma zasadniczo nic wspólnego z Koinonią Jan Chrzciciel, a właściwie nie miałby, gdyby nie to, że w tej Szkole Ewangelizacji, zorganizowanej latem przez wspólnotę ewangelizacyjną w Gdyni z Lidką i Zenkiem Kuflami oraz Hanią i Jackiem Damięckimi, brały udział także inne osoby, które potem odkryły dla siebie miejsce w Koinonii. Przede wszystkim organizatorzy: ks. Jan Kruczyński, a także Ela i Janusz Wróblowie. Wtedy również po raz pierwszy spotkałem Anetę i Piotra (dziś Chwaliszów) oraz Iwonę Sułek.
Kurs Paweł we Wrocławiu
Kiedy ekipa Szkoły Ewangelizacji odpoczywała jeszcze po trudach letnich zajęć w ramach projektu „Dzieje 2 – nawrócenie, głoszenie, wspólnota”, ks. Jan Kruczyński zaproponował przeprowadzenie jesienią Kursu Paweł. Janusz Wróbel wspomina, że Jan musiał ich do tego przekonać, bo dopiero co napracowali się przy ,,Dziejach 2”, nie tylko organizując kurs, ale także wydając polską wersję podręcznika do pracy w ciągu roku formacyjnego, a tu już pojawia się kolejna propozycja. Wszystkim się wydawało, że ,,Dzieje 2” są właśnie tym, czego chcą się uchwycić ewangelizacyjne środowiska oazowe, skupione przy ks. Janie. Tymczasem Jan przedstawiał Kurs Paweł jako: …taki sympatyczny kursik z ładnymi plakatami i fajną pracą w grupach. Wydawało się więc, że Szkoła ,,Dzieje 2” nadal pozostanie ośrodkiem uwagi Jana i jego współpracowników, a Kurs Paweł będzie tylko takim – mniej lub bardziej egzotycznym – dodatkiem. Okazało się zresztą, że kurs ten miał się również odbyć w Carlsbergu, w ośrodku Ruchu Światło-Życie, ale z jakiegoś powodu do tego nie doszło. Ela, zaglądając do archiwum, przypomina sobie obecność kilku sióstr z Instytutu Niepokalanej Matki Kościoła (tzw. Diakonii Stałej Ruchu Światło-Życie) z Carlsbergu, a także osób z Włoch i Australii.
O samym kursie piszemy jednak w innym miejscu tej publikacji. Tutaj, razem z Elą i Januszem, wspominamy tylko, że coś, co miało być epizodem, uruchomiło ostatecznie zarówno Koinonię, jak i potężny ruch szkół Nowej Ewangelizacji w Polsce, który podchwyciły potem także inne wspólnoty. Na pytanie jak do tego doszło, Janusz odpowiada:
Nasze doświadczenie kerygmatyczne i charyzmatyczne, nabyte jeszcze w latach osiemdziesiątych, prowadziło nas do poszukiwania solidnego środowiska wspólnotowego. W tamtym czasie Ruch Światło-Życie nie był miejscem szczególnie sprzyjającym tzw. wspólnotom interkategorialnym, czyli składającym się z osób w różnym wieku i różnego stanu. Ruch tymczasem gromadził młodzież, dzieci i rodziny, ale w osobnych wspólnotach. …
Zastanawialiśmy się więc, czy szukać jakiejś istniejącej wspólnoty, czy zakładać coś własnego. Obecność o. Ricardo wpisała się w to nasze poszukiwanie idealnie. On zresztą wcale nie opowiadał o swojej wspólnocie, ani jej w ogóle nie reklamował. To jednak, w jaki sposób mówił podczas kursu o wspólnocie w ogóle, sprawiło, że ,,przepytywaliśmy” go na ten temat w różnych wolnych chwilach. A później, w jakimś prywatnym mieszkaniu, doszło do spotkania z Ricardo, w którym uczestniczył ks. Jan Kruczyński, Marek Maj, ja i jeszcze kilku wrocławskich liderów. Ricardo zapytał, czy ktoś z nas chce się do niego przyłączyć, i wtedy Marek, ja i Jan Kruczyński powiedzieliśmy: ,,Idziemy za tobą”.
My z Elą mieliśmy dylemat, czy dla nas osobiście ważniejsze będzie odtwarzanie kursów szkoły ewangelizacji, do czego zresztą prowadzący Kurs Paweł nas zachęcali, czy też budowanie wspólnoty. Zapytany o to o. Ricardo odpowiedział jednoznacznie: ,,Dajcie priorytet wspólnocie!”. I tak, kiedy tylko stało się to możliwe, wyruszyliśmy oboje do Włoch: najpierw na kilka dni, żeby zapoznać się ze wspólnotą i z jej sposobem modlitwy, szczególnie modlitwy wstawienniczej, a potem, w 1994 r., na prawie półtora roku – do Camparmò, żeby nabierać doświadczenia wspólnotowego”. W 1993 r. również Marek wyjechał na dziesięć dni do Camparmò, żeby z bliska przyjrzeć się wspólnocie, do której wstąpił. Jego żona, Bogusia, wzięła udział w Kursie Paweł w ramach Międzynarodowej Szkoły Ewangelizacji Koinonii Jan Chrzciciel w ośrodku Mondo Migliore pod Rzymem.
Tyle Janusz i Ela Wróblowie.
Kurs Filip w Bydgoszczy
Podczas „Szkoła Nowej Ewangelizacji”, czyli letniej szkoły ewangelizacji, zorganizowanej przez ks. Jana Kruczyńskiego i wspólnotę ewangelizacyjną „Ja, Pan” w Bydgoszczy, którą założyliśmy z przyjaciółmi jakieś pół roku wcześniej, oprócz warsztatów ewangelizacyjnych, prowadzonych przez ekipę ICPE (Międzynarodowy Katolicki Program Ewangelizacji), miało miejsce brzemienne w skutkach wydarzenie. Uczestniczyli w nim bracia z Koinonii Jan Chrzciciel z Włoch, ś.p. Emanuele De Nardi i Alvaro Grammatica. Wraz z pięćdziesięcioosobowym zespołem ewangelizacyjnym, poprowadzili Kurs Filip dla pięciuset uczestników. Było wśród nich wiele osób, które później postanowiły przyłączyć się do Koinonii Jan Chrzciciel. Dla mnie, młodego księdza, mającego w pamięci wszystkie seminaryjne nauki, głoszenie braci z Włoch było czymś zupełnie nowym. Przepowiadali Słowo Boże w taki sposób, że trzeba było na nie odpowiedzieć. W tym głoszeniu nie było ani przekonywania, ani manipulacji, tylko propozycja. Zdałem sobie sprawę, że tak właśnie nauczał Jezus: można Go było przyjąć albo odrzucić. I to mnie pociągnęło do Koinonii. Byłem przekonany, że przez posługę braci z Koinonii Pan Bóg udziela nam, nieopierzonej jeszcze wspólnocie w Bydgoszczy, odpowiedzi na pytanie, kim mamy być.
W podobnym duchu swoim wspomnieniem tego kursu podzieliła się ze mną Iwona Sułek:
Utkwiły mi w sercu trzy rzeczy: sposób głoszenia – angażujący i nowatorski. Tym novum dla mnie był przede wszystkim fakt, że głoszącymi byli świeccy, a nie księża czy zakonnice, jak na spotkaniach szkoły ewangelizacji ,,Dzieje 2”. …
To byli młodzi ludzie, zafascynowani Jezusem. To mnie bardzo pociągnęło. Druga rzecz to była moc modlitwy, która się wtedy objawiła. Do dzisiaj mam obrazy z tej modlitwy i pamiętam, z jaką mocą Duch Święty nas dotykał, a było nas wtedy przecież kilkaset osób. I trzecie wspomnienie związane z tym kursem to wyjście na ewangelizację zaraz po wylaniu Ducha Świętego. Nie bardzo umiałam wtedy ewangelizować, ale chodziło o to, żeby podzielić się tym doświadczeniem spotkania z Panem w mocy Ducha Świętego.
Koinonia na Podkarpaciu
Ziarna Koinonii Jan Chrzciciel zakiełkowały w sercach Beaty i ś.p. Andrzeja Wójtowiczów. Oni również, tak jak Ela i Janusz z Wrocławia, mieli sporo doświadczeń charyzmatycznych i ewangelizacyjnych. W 1978 roku poznali Ruch Światło-Życie, w którym przez wiele lat byli obecni, jak sami powiedzieli Anecie Chwalisz w rozmowie dla ,,KeKaKo”, na różnych poziomach: w oazie młodzieżowej i studenckiej, gdzie (co wtedy raczej było niecodzienne) pełnili funkcję świeckich moderatorów oazy. Uczestniczyli w Krajowych Kongregacjach Odpowiedzialnych Ruchu Światło-Życie, a później, już jako małżonkowie, należeli także do Domowego Kościoła. Uczestniczyli w konferencjach Ruchu Campus Crusade for Christ, a także w spotkaniach i obozach Młodzieży z Misją.
Doświadczenia charyzmatyczne zawdzięczają takim spotkaniom, jak „Kongresy Odnowy” w Częstochowie i Gnieźnie w latach osiemdziesiątych, spotkania z Ralphem Martinem i Johnem Wimberem w warszawskiej Sali Kongresowej, spotkania z członkami pierwszej katolickiej wspólnoty charyzmatycznej z Ann Arbor z USA czy z małżeństwem Cata z Paryża. Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych animowali liczącą ok. 500 osób charyzmatyczną wspólnotę studencką Na Miasteczku. Brali udział w spotkaniach w lubelskiej wspólnocie Effatha, gdzie służył ks. Jan Kruczyński. Zwieńczeniem tych wydarzeń było spotkanie z o. Ricardo Argañarazem w 1993 roku, w Lublinie i Częstochowie. Wtedy poczuli się pociągnięci do pójścia za Koinonią Jan Chrzciciel. Decydujący dla nich okazał się kerygmatyczny i profetyczny charakter Koinonii oraz przyjaźń, której doświadczyli od pierwszego spotkania.
Kiedy ostatnio rozmawiałem o tym z Beatą, opowiedziała mi też o ich ówczesnej tęsknocie za wspólnotą życia – taką, którą łączy coś więcej niż spotkania modlitewne. W spotkaniu z Koinonią uderzający był dla niej autentyzm życia: ,,Przyjmują cię takiego, jaki jesteś, nie musisz być idealny; to ci zabiera lęk” – mówiła. W 1985 r. Beata i Andrzej powołali do życia wspólnotę charyzmatyczną w Tarnobrzegu, gdzie zamieszkali zaraz po studiach. W 1993 r. większość jej członków postanowiła przyłączyć się do Koinonii Jan Chrzciciel.
Pierwszy przyjazd Giorgio Cenziego, późniejszego Delegata Pasterza Generalnego Koinonii dla Polski.
Pierwszy przyjazd Giorgio Cenziego, późniejszego Delegata Pasterza Generalnego Koinonii dla Polski.
Giorgio poprowadził wtedy w Wesołej Kurs Paweł. Później współpracował także z o. Krzysztofem Czerwionką w Stryszawie i tam poznał Beatę i Andrzeja Wójtowiczów. Giorgio, w rozmowie z Iwoną Sułek, tak wspomina początki swojej znajomości z nimi:
Pamiętam, jak pewnego dnia w Stryszawie (był wtedy śnieg) Beata i Andrzej siedzieli sobie na murku. Nie mogłem jakoś złapać z nimi kontaktu, byli jacyś tacy… zdystansowani. Podszedłem do nich i zapytałem, o co chodzi. Beata powiedziała wtedy: ,”Nie potrafimy do ciebie podejść, bo mamy wrażenie, że nas przerastasz”. Ja miałem dokładnie takie samo wrażenie, bo wiedziałem, że oni studiowali teologię. I wtedy upadła ta bariera, jaka wyrosła pomiędzy nami. Pytali mnie o wspólnotę, jak się do niej wstępuje itd. Zaprosiłem ich na spotkanie Pasterzy i Koordynatorów do Cogollo. Tam przeprowadziliśmy rozmowy z o. Ricardo i z o. Sandro i tak rozpoczęliśmy współpracę. Później Beata i Andrzej zaprosili mnie do Tarnobrzega i tam ruszyliśmy z kursami ewangelizacyjnymi. Tak to się zaczęło.
Natomiast Andrzej, w archiwalnej rozmowie z ,,KeKaKo”, wspominał miłość Giorgio do Koinonii: ,„Bardzo chętnie i często dzielił się z nami tym, czym jest Koinonia i czego naucza jej założyciel”. …
To pierwsze spotkanie i późniejsza współpraca przy prowadzeniu kursów ewangelizacyjnych zaowocowały wieloletnią przyjaźnią z Beatą i Andrzejem, którzy dom Giorgio i Marii nazwali ich pierwszą Wspólnotą Rodzinną. Po pierwszych przyjazdach Giorgio do Polski o. Ricardo powierzył Giorgio misję zasiania ziarna Koinonii w naszym kraju. Od tej pory, razem z żoną, Marią, odwiedzał różne części Polski, prowadził kursy i rozmawiał, rozmawiał, rozmawiał… Z każdym, kto chciał i kto potrzebował. Miał czas dla wszystkich i pamiętał o nich, i dopytywał o tych, których poznał. W 1997 roku oficjalnie został mianowany Delegatem Pasterza Generalnego w Polsce. Uczestniczył w tworzeniu pierwszej wspólnoty życia konsekrowanego w Świdniku, w 1999 roku. Jego miłość do życia konsekrowanego jest wręcz legendarna. Zawsze się cieszył, kiedy ktoś odkrywał w sobie powołanie, a on mógł go zawieźć – najpierw do Włoch, a potem już do Świdnika właśnie. W 2005 roku został mianowany Delegatem Pasterza Generalnego na Sardynii we Włoszech i tak dobiegła końca jego jedenastoletnia misja w naszym kraju.
Powstaje wspólnota w Gdyni
Jak do tego doszło? Zenek Kufel tak o tym opowiada:
W grudniu 1996 r.,w Skorzeszycach pod Kielcami, zorganizowano Kongres Szkół Nowej Ewangelizacji. Zaproszonym gościem był Pepe Prado. Obecny był również m.in. nasz Alvaro, Jan Kruczyński no i my – z Jackiem Damięckim. To był 13 grudnia; pamiętam, jak dziś. Poszliśmy z Jackiem na spacer po Skorzeszycach, ale że pogoda była marna, postanowiliśmy wrócić i około 18:00 odwiedziliśmy Jana. ,,Janie – powiedzieliśmy – musimy z tobą pogadać. Czas podjąć decyzję. Chcemy iść drogą Koinonii Jan Chrzciciel. Ta droga wydaje się nam bezpieczna, katolicka, a jednocześnie otwarta na Ducha Świętego. Mamy parę osób, które chciałyby pójść z nami”. Jan mówi: ,,Dobrze, ale kto bierze ten krzyż (odpowiedzialności) na siebie?”. I wtedy nastąpiło coś niesamowitego: Jacek, który jest pierwszy we wszystkim i wystarczy go zapytać raz albo pół raza i on się zgłasza, wtedy, po raz pierwszy odkąd go znam, powiedział: ,,Nie, ja się do tego nie nadaję”. I co teraz? W ogóle nie byłem na to przygotowany, ale z przyzwoitości wobec Jana i Jacka i w ogóle wobec tego projektu, powiedziałem: ,,Dobrze, to ja to biorę”. Pomodlili się obaj nade mną i tak to się zaczęło. Po powrocie do domu, podczas sylwestra 1996/1997, w gronie jeszcze siedemnastu osób, opowiedzieliśmy z Jackiem o wszystkim. To było u Kasi i Andrzeja Złowockich, bo oni mieli już wtedy dom. …
I kiedy w Trójmieście grupka entuzjastów dawała początek nowej wspólnocie, która z czasem przyjęła imię Koinonii Jan Chrzciciel, nad samą Koinonią (także w Polsce) zaczęły gromadzić się czarne chmury. We Włoszech ludzie Kościoła sprowokowali brzemienny w skutkach proces sądowy przeciwko naszemu założycielowi. Wielu dotychczasowych przyjaciół odwróciło się od o. Ricardo, a niektórzy z nich zainicjowali kampanię zniechęcania do jego dzieła, czyli do Koinonii. I kiedy Zenek i Jacek właśnie deklarowali wobec ks. Jana Kruczyńskiego chęć przyłączenia się do Koinonii, dosłownie piętro niżej, w tym samym budynku, podejmowano decyzję o tym, że nasza wspólnota nie powinna znaleźć miejsca w Polsce. A przecież, dzięki Bogu, historia się tu nie kończy.
Pustynia z Pasterzem we Wrocławiu.
To był przełom w naszej historii. Po latach spotkań, kursów, wyjazdów do Włoch, po licznych wizytach o. Ricardo, o. Sandro, Giorgio i wielu braci i sióstr – zarówno konsekrowanych, jak i świeckich, nadszedł ten dzień. 12 października 1997 r., w kościele ojców oblatów na wrocławskich Popowicach, w miejscu, gdzie pięć lat wcześniej odbył się Kurs Paweł, od którego wszystko się zaczęło, około 120 osób z całej Polski spotkało się z naszym założycielem, o. Ricardo, żeby złożyć na jego ręce swoje pierwsze deklaracje przynależności do Koinonii Jan Chrzciciel. Janusz Wróbel pamięta, że z jakiegoś powodu we włoskiej Koinonii rozeszła się wieść, jakoby spotkanie to miało zakończyć próby zaszczepienia Koinonii na polskim gruncie. Do dziś nie wiadomo skąd się wzięła ta myśl, że w Polsce Koinonia się nie przyjęła. Tym większą radością i zaskoczeniem dla o. Ricardo było więc to spotkanie, podczas którego swoje entuzjastyczne „chcę” wypowiedziało tak wielu sympatyków Koinonii z całej Polski.
Co wniosło do Waszego życia przyjęcie tożsamości Koinonii Jan Chrzciciel – zapytałem moich przyjaciół z Bydgoszczy, Irka i Asię Piątkowskich, z którymi wcześniej budowaliśmy wspólnotę, związaną z Koinonią, choć jeszcze nieformalnie.
Koinonia przyniosła ze sobą pokój i zdrowe rozeznawanie – mówi Asia. Codzienne czytanie Słowa Bożego i biblijne kształtowanie naszego myślenia dało nam większe zaufanie do siebie samych. Ukształtowała się w nas świadomość tego, że Duch Święty mówi w sercu. Nie trzeba się zastanawiać, czy Pan tego chce, czy nie i oskarżać się o to, że się „nie otworzyło Słowa” przed podjęciem decyzji. Dla mnie to było bardzo ważne. …
Irek dopowiada: Koinonia wniosła całą formację. Myśmy mieli wcześniej relacje wspólnotowe, ale o tym, jak je dobrze kształtować, jak „oddawać życie w ręce brata” i czym jest wzajemna uległość, nauczyliśmy się od Koinonii. Mieliśmy jakieś doświadczenia charyzmatyczne, także modlitwy wstawienniczej, ale wszystko to było wcześniej dość nieuporządkowane. Gdyby nie Koinonia, pewnie musielibyśmy się wszystkiego uczyć po omacku. Zyskaliśmy też umiejętność poruszania się pomiędzy tym, co duchowe, a tym co strukturalne: co trzeba zorganizować, a gdzie jest przestrzeń wolności. Ricardo mówi: „maksimum wolności – minimum zobowiązań”. Struktura nie może dławić życia, tylko ma je wspierać. Dzięki temu we wspólnocie pozostajemy elastyczni: zachowując to, co istotne, możemy zmieniać to, czego wymagają np. zmieniające się okoliczności albo dobro braci i sióstr. Mamy też wspólne doświadczenie duchowe ze wspólnotami Koinonii na całym świecie. Relacja z Jezusem i sposób jej podtrzymywania są ważniejsze i łączą bardziej, niż lokalne zwyczaje i kultura, czy nawet wzajemna bliskość. To relacja z Jezusem kształtuje sposób bycia bratem i siostrą we wspólnocie. Dalej – czerpiąc z tradycji Kościoła, mocno sięgamy do jego korzeni. Życie sakramentalne, takie, jakie znamy w Kościele, osadzamy w głębokich relacjach. Na modlitwie staramy się słuchać, co Duch mówi do wspólnoty, jak nas wspólnie prowadzi. No i na koniec – od kiedy się zdecydowaliśmy na tę drogę, nie szukamy innych. Ewentualne kryzysy biorą się z trudności życiowych, zawodowych, czasem z naszych zaniedbań, ale już nie z tego, że nie odnajdujemy się w naszym powołaniu. Po tylu latach wiemy, że Pan nas chce właśnie tu. To nie kwestia przyzwyczajenia, czy jakiejś stagnacji. Inne wspólnoty w mieście mówią nam, że czerpią od nas i chcą się uczyć, jak być wspólnotą. To coś znaczy.
Regiony i Koordynatorzy Regionalni
W Cogollo we Włoszech, na początku roku odbyło się spotkanie, w którym uczestniczyli odpowiedzialni kluczowych wspólnot w Polsce, tzn. wrocławskiej – Marek Maj, tarnobrzeskiej – ś.p. Andrzej Wójtowicz i gdyńskiej – Zenek Kufel. Podjęto wówczas dwie ważne decyzje: po pierwsze do Polski przyjadą na stałe celibatariusze. Po drugie Koinonia w Polsce, ze względu na coraz większą ilość powstających wspólnot, zostanie podzielona na Regiony z siedzibami odpowiednio we Wrocławiu, Tarnobrzegu i Gdyni. Później ta struktura się rozwinie, bo powstaną Oazy i kolejne Regiony. Koordynatorami Regionalnymi zostali w sposób naturalny Marek Maj, Andrzej Wójtowicz i Zenek Kufel.
Region Wrocławski stanowiły wówczas, oprócz samej wrocławskiej wspólnoty, także wspólnota w Kaliszu, Łodzi, Warszawie, Inowrocławiu i Poznaniu.
Do Regionu Tarnobrzeskiego należały wspólnoty w Tarnobrzegu, Nowym Targu, Lublinie i Łukowie.
Region Gdynia obejmował oprócz samego Trójmiasta – Bydgoszcz, Szczecin i Chodzież.
Dom w Świdniku
Skąd się wzięła idea, żeby pierwszy dom celibatariuszy Koinonii w Polsce zlokalizować w regionie, który nazywano wtedy Polską B albo C? To był pomysł samego o. Ricardo, który marzył o tym, żeby z naszego domu promieniowała ewangelizacja na kraje dawnego Związku Radzieckiego. To jego marzenie się poniekąd spełniło, ponieważ wspólnota rzeczywiście wyjeżdżała na misje: na Białoruś, na Ukrainę i do Rosji. W misjach tych uczestniczyli zresztą nie tylko celibatariusze, ale i świeccy członkowie naszej wspólnoty: ś.p. Ola Kufel (później Orłowska), Asia Pracka, Iza Łukaszewicz, Daria Wojtkielewicz, Zbyszek Kargul i Roman Szymczak.
Wspominany Romek miał zresztą, razem ze swoją żoną, Iwoną, a także z Beatą i Andrzejem Wójtowiczami, duży udział w powstaniu wspólnoty w Świdniku. To oni znaleźli i wynajęli dom w oczekiwaniu na pierwszych braci i siostry. A pierwsi bracia i siostry przyjechali już latem. Ja sam dotarłem tam w połowie sierpnia. Przyjęły mnie dwie siostry, które miały w Świdniku rozeznawać swoje powołanie.
W kolejnych miesiącach pojawili się następni kandydaci, a wśród nich Monika Wojciechowska (dziś Pasterz Oazy Błotnica), Grzegorz Cybulski, (dziś Pasterz Oazy Nowy Radzic) i Krysia Ciarcińska (dziś misjonarka w Afryce). Przyjechały też siostry z Włoch: Monika Jagieło (później przyjęła imię Deborah) i rodowita Włoszka, choć kto dziś wierzy, że ona jest Włoszką – Diletta Andreotti. Tylko przez brak miejsca nie poświęcam jej osobnego rozdziału w tej opowieści. Aha, a meble w Świdniku pomagał nam skręcać sam Pasterz Oazy Los Angeles – obecny Pasterz, bo wtedy był to po prostu Artur Bilski, który nas odwiedził i rzeczywiście miał swój udział w powstawaniu miejsca dla wspólnoty.
W połowie listopada przyjechała z Rzymu Iwona Sułek, którą pasterze mianowali odpowiedzialną za Dom Studiów w Świdniku. „Dom Studiów”, bo osoby pragnące wstąpić do wspólnoty życia miały się w Świdniku uczyć włoskiego. Czy to był przypadek, że Monika Wojciechowska rok wcześniej ukończyła italianistykę…?
W Świdniku pozostaliśmy jeszcze przez trzy lata, aż do czasu, kiedy przeprowadziliśmy się do Nowego Radzica, ale to już zupełnie inna historia…
Powołania do życia konsekrowanego
Powołania do życia konsekrowanego to jeden z tych owoców Koinonii Jan Chrzciciel, który nie może pozostać niezauważony. Ziarnem, z którego wyrosła nasza wspólnota, jest powołanie do dziewictwa dla Królestwa Niebieskiego, które zgromadziło wokół o. Ricardo pierwszych braci i siostry. Miłość Jezusa odciągnęła ich od życia, jakie prowadzili dotąd i wprowadziła w doświadczenie, które Ricardo nazywa ,,bladym odblaskiem Raju”, tzn. w doświadczenie wspólnoty życia.
A co oni sami mówią o swoim powołaniu?
Artur Bilski
Do wspólnoty życia wstąpił w 1997 roku. O swoich początkach w Camparmò tak mi opowiedział w rozmowie, którą przeprowadziliśmy dla ,,KeKaKo”:
W Camparmò Pan dał mi nowe serce. Kiedy tam przyjechaliśmy (do wspólnoty wstąpiliśmy jednocześnie – Artur i ja), Pan konkretnie mówił mi, że to jest mój dom i moje powołanie. Mówił to zarówno na modlitwie wspólnotowej, jak i osobistej. Tylko, że ja nie byłem wtedy w stanie tego przyjąć. Przez miesiąc z tym walczyłem. Doszedłem do takiego stanu, że powiedziałem: ,,Panie, albo Ty coś z tym zrobisz, albo ja jutro stąd wyjeżdżam”. Przyszła noc z 23 na 24 listopada. Kiedy kładłem się spać, nie miałem pojęcia, że nazajutrz obudzę się jako ktoś zupełnie nowy. Otrzymałem wtedy pokój i radość. Nie rozumiałem, co się dzieje. Zacząłem wreszcie słyszeć śpiewające na zewnątrz ptaki. Miałem wrażenie, że po raz pierwszy w Camparmò zobaczyłem błękit nieba. Podczas porannej toalety zrozumiałem, że ja mam nowe serce, w którym jest „tak” dla Pana. I to bez walki. Jest decyzja o oddaniu życia. Ponieważ akurat tego dnia Ricardo był w Camparmò, od razu do niego poszedłem i podzieliłem się tą radością, że zostaję we wspólnocie. Taką decyzję mogłem jednak podjąć tylko dzięki nowemu sercu, jakie dostałem od Jezusa. Pamiętam, że tego dnia wspólnota urządziła święto na cześć tej mojej decyzji. Wiem, że była ona również owocem mojej cierpliwości i modlitwy. Pan, kiedy wzywa, zawsze daje wszystko, co jest potrzebne, żeby Mu na to wezwanie odpowiedzieć, i czyni nas szczęśliwymi. Można wtedy w wolności przyjąć każde wyzwanie.
Artur Bilski, Camparmò, styczeń 1998 r.
Grzegorz Cybulski: drugi od lewej w drugim rzędzie, Loreto (Włochy), 2001
Grzegorz Cybulski
We wspólnocie życia od 1999 roku. Pochodzi z Łukowa. Bóg zaczął do niego mówić w sytuacji, w której wszystko wydawało się jasne: studia, kandydatka na żonę… Niczego nie brakowało, ale… jak mówi:
Zacząłem odczuwać, że to jeszcze nie to, że Pan jeszcze chce czegoś ode mnie – mówił mi w rozmowie dla ,,KeKaKo” – byłem szczęśliwy: miałem przyjaciół, miałem wspólnotę, miałem wszystko. Ale w moim sercu była taka tęsknota, której nikt nie mógł zaspokoić. Pewnego dnia pomodliłem się i otworzyłem Pismo Święte na słowach św. Pawła, który pisał: Chciałbym, abyście wszyscy byli jak ja. Pomyślałem: ,,Jak ja, czyli ewangelizator”. W przypisach jednak było napisane, że chodzi o osoby konsekrowane, takie, które oddały życie Bogu. Powoli zacząłem myśleć o tym. To przez cały czas we mnie rosło. Nikt o tym nie wiedział. Nie znałem jeszcze wtedy Koinonii Jan Chrzciciel. Powiedziałem Panu: ,,To musi być wspólnota, gdzie się modlą Słowem Bożym, gdzie się uwielbia Pana i gdzie są charyzmaty”. Takie warunki postawiłem Panu Bogu. Po paru miesiącach, przy okazji jakiegoś kursu, poznałem Koinonię Jan Chrzciciel i wiedziałem, że to jest to, że zostałem ,,złapany” przez Pana.
W 1999 roku przeczytałem w Biblii fragment o bogatym młodzieńcu, a w nim słowa: Sprzedaj wszystko i chodź za mną. Powiedziałem Panu: ,,Ja nic nie mam, ja jestem biedny student”. Moim bogactwem były jednak moje studia, rodzina i przyszłość. Pan mnie do niczego nie zmuszał. Raczej nazwałbym to uwodzeniem. Uwodził mnie codziennie na modlitwie, mówił mi o tym, a ja czułem w sercu, że to jest coś między mną a Nim.
Grzegorz postanowił spróbować, a że w Polsce powstawał właśnie pierwszy dom życia konsekrowanego Koinonii, postanowił do niego wstąpić, pozostawiając za sobą wszystko, czym żył do tamtej pory.
***
Do dzisiaj na powołanie do życia w dziewictwie dla Królestwa Niebieskiego odpowiedziały trzydzieści trzy osoby z Polski i pięcioro Polaków, pochodzących lub żyjących za granicą.
Każdy z nich jest znakiem oddania życia Bogu, do czego wszyscy jesteśmy powołani. Służąc wspólnocie i wszystkim tym, wobec których składają świadectwo życia, nie tylko ogłaszają, ale urzeczywistniają Królestwo Boże, inspirując innych do budowania go tu, na ziemi.
Tym bardziej więc napawa radością fakt, że ciągle nowi młodzi mężczyźni i młode kobiety odpowiadają na to niezwykłe powołanie, a modlimy się, żeby było ich coraz więcej. Wszystko po to, żeby świat uwierzył Bożej miłości, która warta jest, aby zostawić dla niej wszystko.
Korzenie wciąż żywe
Tytułowa pamięć o korzeniach to sposób na to, aby czerpać życie z tego samego źródła, z którego czerpali je ci, którzy we wspólnocie (właściwie trzeba powiedzieć: w Kościele) byli przed nami. Oni mieli te same tęsknoty, stawali przed tymi samymi trudnościami i ożywiała ich ta sama nadzieja, z którą my dzisiaj świętujemy nasz jubileusz.
Ci, którzy trzydzieści lat temu otworzyli się w Polsce na powołanie do Koinonii Jan Chrzciciel w większości czerpali z pragnień i dążeń ks. Franciszka Blachnickiego, który już w latach siedemdziesiątych pragnął Kościoła będącego jednością w Duchu Świętym – Kościoła przenikniętego doświadczeniem charyzmatycznym i otwartego na relacje z innymi chrześcijanami, z którymi razem moglibyśmy dawać wobec świata świadectwo o zbawiającej miłości Boga w Jezusie.
W tym samym czasie we Włoszech o. Ricardo Argañaraz, świadek Soboru Watykańskiego II, wraz z grupą przyjaciół doświadczył chrztu w Duchu Świętym. Miał przekonanie, że Pan wzywa go do życia we wspólnocie, która się modli. Z biegiem lat rozpoznawał, jaka to ma być wspólnota i do czego Bóg jej potrzebuje.
Słowa „nowa ewangelizacja”, wypowiedziane przez św. Jana Pawła II w 1979 r. w Nowej Hucie, Ricardo i pierwsi bracia usłyszeli w Proroctwie o Camparmò w roku 1978. Nie możemy więc traktować rodzącego się wtedy dzieła jako owocu pragnień grupki zapaleńców.
Duch Boży gromadził w Kościele tych, którzy byli gotowi Mu się poddać, a z tym mogą się nam kojarzyć już tylko Dzieje Apostolskie, opowiadające historię narodzin drogi i wspólnoty uczniów Jezusa. To było i wciąż jest nowe powołanie, pociągające każdego, kto ma otwarte serce, do pójścia za Jezusem.
Odpowiadają na nie ludzie słabi i grzeszni. Nie brak na tej drodze kamieni i pułapek. Uczniowie Jezusa ciągle spotykają się ze sprzeciwem – także wśród współwierzących – i wciąż sami muszą się nawracać. I to właśnie są nasze prawdziwe korzenie. To tu bije źródło naszego pragnienia bycia znakiem nowego Kościoła.